Na
wystawie zostały pokazane wybrane zdjęcia z cyklu, który w całości,
wraz z towarzyszącymi tekstami Tadusza Pióro i Andrzeja Sosnowskiego,
będzie opublikowany w albumie pt. "Warszawa".
Szczegół
tkwi w ciemnościach
Fotografie Marca Atkinsa budzą we mnie podejrzliwość. Fotografia
z natury rzeczy ma coś ukazywać, lecz Atkinsowi zdaje się zależeć
na tym, by jak najwięcej ukryć. Być może rozległość czarnych połaci
na jego zdjęciach wiąże się z pewnym paradoksem technicznym, który
ma również wymiar filozoficzny. Fotograf patrzy przez obiektyw
na to, co chce sfotografować, przygotowuje się do zrobienia zdjęcia,
i pstryk! - przez ułamek sekundy nie widzi nic. W tej samej chwili
klisza rejestruje obraz. Moment zaćmienia jest zarazem chwilą
rewelacji, czyli odsłonięcia. Lecz nie wynika z tego bezpośrednio
przyczyna uprzywilejowanego statusu ciemności na fotografiach
Atkinsa. Tej szukałbym raczej w relacji pomiędzy tym, co widać
na fotografii, a tym, co widział robiący ją fotograf. Czyli stosunku
wycinka rzeczywistości, jaki przedstawia fotografia, do wszystkiego,
co wycinek ten otacza i co za sprawą fotografa zostało pominięte.
"Postępy ciemności" u Atkinsa wskazywać mogą na chęć
przedstawienia tego, co widzi fotograf, w sposób mniej selektywny
lub bardziej werystyczny, choć nie jest to oczywiście weryzm fotografii
prasowej.
Ponadto
ciemność uznać można za alegorię widzenia jako poznania - co my
właściwie widzimy, patrząc na most czy rzekę bądź rozglądając się
po przejściu podziemnym? Do jakiego stopnia widzimy własne myśli
czy wyobrażenia o tych przestrzeniach lub konstrukcjach, a do jakiego
rzeczywiście widzimy to, na co patrzymy? Status fotografii w tych
rozważaniach epistemologicznych jest od początku jej istnienia szczególny,
ponieważ z jednej strony ukazuje świat "obiektywnie",
z drugiej zaś podważa sens pojęcia "obiektywności". Językowym
śladem tego paradoksu jest "obiektyw", czyli nazwa tej
części aparatu, przez którą patrzymy na świat i ujmujemy go w ramki.
W niektórych pracach Atkinsa dostrzegam dążenie do jak największego
poszerzenia tych ramek.
Pejzaże
miejskie, które reprodukujemy w tym numerze: powstały podczas odbytych
na przestrzeni kilku lat wędrówek po Londynie i pochodzą z książki
Liquid City. Jej współautor, znany powieściopisarz Iain Sinclair,
towarzyszył Atkinsowi w przechadzkach po okolicach w jakiś sposób
wyjątkowych, choć zarazem typowych dla zmieniającego się pejzażu i
topografii Londynu. Jednym z ich celów było zarejestrowanie stanu
tych okolic przed nieuchronną metamorfozą - wyburzeniem, modernizacją,
budową biurowców i osiedli. Zapewne dlatego spędzili sporo czasu na
cmentarzach, którym wprawdzie nie grozi likwidacja, lecz są one konceptualnym
odpowiednikiem terenów przeznaczonych do przebudowy, mających zatem
charakter jeszcze przedśmiertny, lecz już będących w drodze na cmentarz.
Cmentarzem tym są zdjęcia Atkinsa. Lecz na cmentarzu rzeczywistym
również sporo się dzieje, choćby na fotografii nagrobku Williama Blake'a.
Nie jest to jednak nagrobek w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jak głosi
inskrypcja, szczątki Blake'a znajdują się "w pobliżu", nie
zaś bezpośrednio pod kamienną płytą. Gdzie - nie wiadomo. Cień fotografa
utrudnia lub uniemożliwia odczytanie całości napisu, wzmacniając atmosferę
niewiedzy, tajemniczości lub zagadkowości. Warto pamiętać, że angielski
idiom "to be in the dark", czyli być w ciemnościach, oznacza
"nie wiedzieć".
Siedzący
na grobowcu anioł bez głowy i rąk zdaje się pełnić podobną funkcję
znaczeniową, choć sam obraz jest magiczny i świetnie się obejdzie
bez interpretacji. Anioł w zamyśle fundatorów posągu miał zapewne
czuwać nad duszą zmarłego, lecz w nieznanych okolicznościach stracił
głowę. Można to alegoryzować do woli lub przyjąć jako fakt, szczegół
cmentarnego pejzażu. Nieco inaczej przedstawia się panorama dzielnicy
Shoreditch. Jak cmentarz, jest bezludna, lecz w architekturze nie
widać żadnych anomalii. Stare domki, dachy, większe budynki wyglądające
na fabryki, samochody na ulicy, w oddali wysokie bloki, zaś górną
połowę fotografii zajmuje niebo, dosyć ciemne i ponure. Czyli nic
nadzwyczajnego, a jednak fotografia przedstawia pejzaż zupełnie
nierealny. Te domy, fabryki, samochody mogłyby być symulacją komputerową,
planem filmowym, układanką z klocków lub puzzlem. Mogłyby, ale nie
są. Są cmentarzem avant la lettre, na którym jedynym elementem żywym
czy naturalnym jest dynamicznie sportretowane niebo.
Podczas
pracy nad Liquid City pojawił się problem, który można nazwać metafizycznym:
jak sfotografować coś, czego już nie ma? Sinclair zastanawiał się
na tym chodząc po parku, w którym stała nieistniejąca już budowla
- to jej niebyt sprowokował powyższe pytanie. Pod drzewem Sinclair
znalazł ślady pikniku oraz kilka cegieł i garść monet. Ułożył monety
na cegle, obok położył butelkę po piwie i poszedł do domu. Kilka
godzin później Atkins, który nie wiedział o wizycie Sinclaira w
parku, natknął się na ten swoisty ołtarzyk i zrobił mu zdjęcie,
mające uchwycić nieobecność budowli. Budowla była pracą artystki
Rachel Whiteread, zatytułowaną House. Stanowiła coś w rodzaju fotograficznego
negatywu prawdziwego domu, który został wyburzony, zaś jego lokator
- wyeksmitowany. Atkins sfotografował monety, myśląc o "zdradzie"
urzędników miejskich, którzy za "trzydzieści srebrników"
pozwolili developerowi na rozbiórkę starego domu i eksmisję biedaka.
Lecz ważniejszy od monet jest cień fotografa, kolejny ślad po czymś,
co było śladem i znikło - niemal bez śladu.
Akt kobiecy jest osnową książki 13, w której fotografiom trzynastu
kobiet towarzyszą opowiadania tyluż autorów. Wiele z zamieszczonych
w niej fotografii wskazuje na problem związany z aktem kobiecym
i z aktem patrzenia na akt. Nie wiem, czy ktokolwiek jeszcze pamięta
tezę Kennetha Clarke'a o akcie w malarstwie - miał on być najwyższą,
to znaczy artystycznie najdoskonalszą formą wyrazu ducha cywilizacji
Zachodu, i tak dalej. Teza nie tak stara, bo sprzed zaledwie pięćdziesięciu
lat. Sporo się jednak wydarzyło przez ten czas, a słynne niegdyś
studium Clarke'a The Nude jest już chyba tylko przyczynkiem do dziejów
szowinistycznego samouwielbienia Zachodu. Lecz warto o tej książce
pamiętać, patrząc na akty Atkinsa. Kobieta stojąca pod ścianą z
rękami uniesionymi wysoko w górę może sprawiać wrażenie, jakby zakładała
lub zdejmowała (przez głowę) coś w rodzaju halki. Lecz nie jest
to chyba naturalna pozycja, jaką przyjmuje się podczas takiej czynności.
Bielizna zakrywa jej głowę, wygląda na to, że tasiemki są zawiązane
tak, jakby halka była workiem zarzuconym na głowę skazańca. Z bielą
materiału kontrastuje czerń owłosienia łonowego, przykuwająca wzrok
i wyrażająca bezbronność modelki, której poza przywodzi na myśl
egzekucję.
Możemy potraktować tę fotografię jako alegorię aktu kobiecego w
ogóle, gdyż gatunek ten jak mało który ukazuje sposób funkcjonowania
władzy, zwłaszcza w stosunkach pomiędzy płciami. Kobieta jako przedmiot
aktu występuje w tej samej roli społecznej, która została (już poza
przestrzenią sztuk pięknych) narzucona jej przez mężczyzn, to znaczy
w roli środka wymiany, przedmiotu męskich negocjacji. Jest bowiem
rozebrana - czyli pozbawiona wyróżników swojej pozycji społecznej,
zredukowana do cielesności. Lecz ciała mającego być wyabstrahowanym
z rzeczywistości społecznej obiektem estetycznym w istocie wyabstrahować
się nie da, ponieważ zawsze powstaje pytanie kto na kogo patrzy,
dlaczego i w jakich warunkach. Reakcje dość chyba licznej grupy
widzów na akt kobiecy ujmuje - pars pro toto - w zamieszczonym w
13 tekście Bill Drummond. Zaproszenie do współudziału w książce
przyszło do niego w postaci pocztówki z aktem kobiecym. Jego pierwszą
reakcją na fotografię było: "Owszem, przeleciałbym ją".
Reakcja ta może wywołać oburzenie, lub tylko poufały rechot, lecz
obliczona jest raczej na zobrazowanie procesu funkcjonowania władzy:
fotografia ma zachęcić Drummonda do napisania tekstu, a w nagrodę
władna osoba mogłaby przedstawić go modelce. "Bezinteresowna
kontemplacja", która według Kanta i jego zwolenników towarzyszy
odbiorowi dzieła sztuki, jest w tekście Drummonda wywrócona na nice.
A rozpisuję się na ten temat dlatego, że podobne, krytyczne działanie
podejmuje Atkins, tworząc akty kobiece.
Na fotografii ubrana modelka trzyma w ręku fotografię nagiej modelki.
Nie patrzy ani na nią, ani na nas, choć modelka rozebrana patrzy
na fotografa. Krzyżujące bądź mijające się linie spojrzeń przywodzą
na myśl obraz Velasqueza "Las meninas", choć Atkins używa
tu bardzo prostych i skromnych środków formalnych. Fotografia zdaje
się pytać: na kogo patrzymy? Na upozowaną cokolwiek wyzywająco nagą
modelkę, czy na twarz modelki z pierwszego planu, czy na rękę, w
której trzyma fotografię i którą zarazem na tę fotografię wskazuje?
A ponieważ patrzymy na wszystko na raz, takie oddzielenie punktów
oparcia wzroku jest niemożliwe. Zapytać można zatem: jak patrzymy?
I czym się różni nasze patrzenie od patrzenia modelki trzymającej
fotografię? Poza kwestiami płci i władzy pojawia się tu również
kwestia epistemologiczna. Niemożliwa jest bowiem pełna i jednoznaczna
interpretacja: rola kobiety trzymającej fotografię pozostanie niezdeterminowana.
Idąc tym tropem, możemy zastanowić się nad inną serią zdjęć Atkinsa,
na których fotografie leżą w miejscach publicznych - na ławce w
parku, na plaży, w budce telefonicznej. Na niektórych jest twarz
Atkinsa, na innych - akty kobiece. Do splotu problemów wyłaniających
się z aktu dochodzi więc sprawa autorstwa i sposobu upubliczniania
fotografii oraz jej funkcjonowania w ikonosferze. I choć brzmi to
wszystko bardzo akademicko, fotografie jako takie są najczęściej
pełne emocjonalnego napięcia. Także w tych miejscach, gdzie nic
lub prawie nic nie widać. Ciemność może wszak oznaczać brak wiedzy
autora o samym sobie, kluczowy element autobiografii. Lecz jest
również bramą, punktem wejścia oglądającego "na teren"
fotografii, ponieważ właśnie na czarną połać zdjęcia projektuje
swoje pragnienia widz. Jest w końcu, niczym sfumato Leonarda da
Vinci, zamazanie brzegów oczu i ust Mona Lisy, zaproszeniem do interpretacji.
Atkins dba o to, żeby materiału do przemyśleń, do tworzenia sensów,
było w sam raz tyle, ile potrzeba, by proces współtworzenia obrazu
przez fotografa i widza przebiegał w sposób nieprzewidywalny.
|